top of page
POWTÓRNE PRZYJŚCIE
ARCTIC MONKEYS - THE CAR
RECENZJA
 

Przygotował: Michał Koch

Zrzut ekranu_20221023_214217.png

Partner artykułu: 

VSReklama.jpg

Cztery lata temu, po wydaniu przez Arctic Monkeys płyty „Tranquility Base Hotel & Casino”, miałem obawy co do przyszłości grupy. Odniosłem wrażenie, że to bardziej solowy materiał wokalisty Alexa Turnera, który rozochocony sukcesami swoich nagrań w ramach pobocznego projektu The Last Shadow Puppets, postanowił jednoosobowo wpłynąć również na kierunek, w którym rozwinęła się twórczość Arctic Monkeys. Na szczęście moje domniemania okazały się fałszywe, a bogactwo tamtego albumu dotarło do mnie już po kilku odsłuchaniach. Dzięki temu dość dobrze poznałem materiał przygotowany przez Turnera i jego kolegów z Sheffield.

Na „The Car” zespół jeszcze bardziej odcina się od sukcesu albumu „AM”, a nawet przeskakuje kilka kolejnych szufladek, lądując w skrzyni pełnej melancholii, refleksji oraz feelingu rodem ze złotej ery Hollywood. W czasach, gdy zespoły grają albo nudny post punk, albo wtórny pop, Arctic Monkeys wchodzą na salony w blasku świateł, pełni gracji oraz szyku.

To nie jest krążek na jeden odsłuch, być może też nie na dwa lub więcej nieuważnych odtworzeń. To nie jest "muzyka tła". Sądzę, że to album na lata, jednakże wymaga on od słuchacza trochę zrozumienia i pogodzenia się z tym, że dzieciaki z gitarami z czasów płyty „Whatever People Say I Am, That's What I'm Not” (z 2006 roku!) dorosły, nie odrzucając jednocześnie ówczesnych ideałów. Wbrew pozorom to naturalna droga rozwoju dla tego zespołu, który zawsze pokazywał, że ma ambicję na dokonanie czegoś niemożliwego. Ujawniając trzy pierwsze single: „There’d Better Be A Mirrorball”, „Body Paint” oraz „I Ain’t Quite Where I Think I Am” tylko potwierdzili, że doskonale wiedzą, co robią.

Bliżej nieopisana filmowość rozbrzmiewa w każdej z kompozycji. Rozpoczynające album „There’d Better Be A Mirrorball” i „I Ain’t Quite Where I Think I Am” poznaliśmy już przed premierą, więc w teorii byłem już przygotowany na spotkanie z tą iteracją zespołu, ale prawdziwy cios spada dopiero gdy z głośników zaczynają dobiegać pierwsze takty „Sculptures Of Anything Goes”, robi się wtedy dość posępnie, kompozycja uderza mocnymi tonami, a dodatkowo jest niezwykle ciężka, chociaż tak naprawdę jest oparta na bardzo prostej konstrukcji. Fenomenalną robotę robi też „Body Paint”, który to numer spokojnie można zaliczyć do gatunku psychodelicznego popu. Nie przyjmuję do wiadomości, że ten utwór nie zostanie przebojem. W „Jet Skis On The Moat” gitara skryta jest za jakimś prastarym efektem gitarowym, który jest – razem z pojawiającymi się w tekstach motywem samochodu – lejtmotywem na „The Car”.

To właśnie gitarzysta Jamie Cook robi wspaniałą robotę w utworzy tytułowym, a niespieszna perkusja oraz wybijające się na pierwszy plan klawisze stanowią o sukcesie „Big Ideas”. „Mr Schwartz” zdaje się powoli dryfować, ale nawet wtedy, gdy już wydaje się, że zespół pozwolił sobie na za dużo luzu i cała kompozycja zaraz rozjedzie się w szwach, to Turner i spółka robią błyskawiczny zwrot, niczym trick iluzjonisty, a my zostajemy ze szczękami na parkiecie. Zespół nie ma jednak litości, na zakończenie, niczym grande finale, serwuje cudeńko – „Perfect Sense”. Utwór wybrzmiewa niczym najwspanialszy pokaz fajerwerków, a pojawiające się w nim smyczki sprawiają, że nawet najtwardsze serca topnieją. Potem płyta się kończy niczym bal o północy. Odbiorca może się wtedy zastanawiać czy to był sen. Remedium jest proste: odtworzyć album jeszcze raz. I kolejny, i kolejny. I raz jeszcze.

Najnowszy album Arctic Monkeys to płyta idealna. Zbiór pomysłów, tak genialnych, że zebranie ich na jednym krążku powinno doprowadzić do implozji wszechświata. Fantastyczne wydawnictwo, które zostaje ze słuchaczem na długo po zakończonym odsłuchu. Arctic Monkeys po raz kolejny zapisali się na kartach historii. Coś niesamowitego.

Zespół imponuje też formą koncertową. Udało mi się zobaczyć ich latem, gdy do czerwoności rozgrzali publikę podczas węgierskiego festiwalu Sziget. Na koncercie Arctic Monkeys trzeba być przynajmniej raz w życiu. To ogromna frajda. Czy jednak nowe, przecież bardzo kameralne, kompozycje obronią się na stadionach i podczas festiwalu? Czas pokaże, chociaż liczę, że zespół postanowi zagrać też kilka mniejszych wydarzeń. Powinni też rozważyć zabranie w trasę kilku muzyków z klasycznymi instrumentami.

Panie i Panowie, przed Państwem Arctic Monkeys, zespół kompletny.

Limitowana edycja na winylu w kolorze custard dostępna tylko w VOICESHOP.PL

Tracklista:

Strona A
1. There’d Better Be A Mirrorball
2. I Ain’t Quite Where I Think I Am
3. Sculptures Of Anything Goes
4. Jet Skis On The Moat
5. Body Paint

Strona B
1. The Car
2. Big Ideas
3. Hello You
4. Mr Schwartz
5. Perfect Sense

312595865_680993269929629_8094719817105758182_n.jpg
bottom of page